Dziś razem z Mrs.Clever pożegnałyśmy się z Małżeństwem i udałyśmy się na wypoczynek na wyspę Putuoshan. Małżeństwo w tym czasie postanowiło wydawać pieniądze w Szanghaju.
Byłśmy bardzo zadowolone z siebie, że poprzedniego dnia same, przy użyciu mapy i gps, odnalazłyśmy biuro sprzedające bilety na szybką łódkę do Putuoshan.
Wszystko układało się perfekcyjnie. Taksówkarz zawiózł nas na dworzec autobusowy, skąd pomknęłyśmy busem do morskiej przystani. Droga do przystani, jak to w Chinach, była imponująca. Jechaliśmy 40 minut mostem prowadzącym przez morze. Most miał trzy pasy szybkiego ruchu w jedną stronę i trzy pasy szybkiego ruchu w drugą stronę. Minęłyśmy też farmę wiatraków stojących sobie w morzu.
Dotarliśmy do stacji przesiadkowej na prom. Z biletu wynikało, że na godzinę 10.10 wyznaczono rozpoczęcie załadunku na nasz szybki statek. O wyznaczonej godzinie nikt nie tłoczył się przed bramkami prowadzącymi do przystani. Zatem machając nóżkami w rytm swoich własnych myśli, nadal przesiadywałyśmy w poczekalni. Zapowiedzi z megafonu były wyłącznie po chińsku. Na tablicy informacyjnej wyświetlały się tylko chińskie znaczki. Dopiero jak tłumy o godzinie 10.20 zaczęły się kłębić do wyjścia na przystań, spokojnie do nich dołączyłyśmy. Zachowałyśmy też spokój, gdy pan sprawdzający bilety kazał nam się zatrzymać, a następnie skierował nas na odludne miejsce. Potem kolejny pan z obsługi nakazał nam wejść ponownie do poczekalni. W przekonaniu, iż tłumy ludzi ładują się na prom płynący na wyspę kilka godzin, spokojnie oczekiwałyśmy, że zostaniemy skierowane do naszej szybkiej łodzi. Gdy mnóstwo ludzi zbiegło się wokół nas i zaczęło krzyczeć, pojełyśmy, że coś tu nie gra. Z machania rąk i krzyków w języku chińskim, w końcu pojełyśmy, że nasz szybka łódka już odpłynęła. Zrobiłyśmy sarnie oczy Jelonka Bambi. Podziałało. Przybiegło jeszcze wiecej osób, które jeszcze głośniej krzyczały i jeszcze bardziej energicznie wymachiwały rękami. Podczas trwającej dłuższą chwilę konwersacji, jakoś się dogadaliśmy. Oddano nam pieniądze za naszą szybką łódkę i sprzedano nam bilet na jakąś wyspę. Z pomocą przyszła nam Chińska Matka ze swoją Chińską Nastoletnią Córką. Córka mówiła bardzo niewiele po angielsku, ale poinformowała nas, że popłyniemy teraz z nimi promem, a potem to tylko musimy złapać jakiś autobus nie wiadomo gdzie, potem jakaś inna łódkę rownież niewiadomo gdzie, a potem taksówkę i już będziemy na Putuoshan. Chwała Bogu!
Ruszyłyśmy zatem za matką z córką na prom. Na promie niewiadomo dokąd, byli sami Chińczycy, w tym mówiący tylko własną odmianą chińskiego, bo pytali nas czy umiemy po chińsku. Wszyscy, łącznie z pierwszym oficerem na promie, bez żadnego skrępowania, dokładnie nas sobie pooglądali, a nawet nakręcili telefonem komórkowym z nami film.
Byłam bez śniadania więc na promie, jak większość chińskich pasażerów, nabyłam chińska zupkę. Na prawdę Chińczycy, na każdym kroku, pałaszują te zupy. Pewnie to zalecenie chińskiego rządu.
Zupę nabywa się w sporej kartonowej miseczce, w zestawie z plastikowym widelcem składanym na pół. W wielu miejscach są nieodpłatnie dostępne krany z gorącą wodą, którą zalewa się zupę z makaronem i innymi dodatkami. Jest też wersja de luxe tejże oto zupy – z parówką w zestawie, przyklejoną do wieczka kartonowej miseczki.
Po dwóch godzinach rejsu Chińska Córka zarządziła wysiadkę. Bez szemrania podażyłyśmy za naszą nową chińską rodziną. Dotarłyśmy na dworzec autobusowy. Oczywiście nazwa wyspy, na której wylądowałyśmy jak i rozkłady jazdy były wyłącznie po chińsku. Obrotna Chińska Matka od razu znalazła właściwy autobus i nawet zajęła nam miejsca siedzące. Był to znaczny wyczyn, bo autobus był pełen pchających się tubylców. Potem Chińska Córka zaordynowała przesiadkę do innego autobusu. Bez słowa sprzeciwu podążyłyśmy za nią, tym bardziej, że w niewiadomo w jakim mieście, na niewiadomo jakiej wyspie, nic nie było oznaczone w zrozumiały dla nas sposób. Dotarliśmy do przystani.Obrotna Chińska Matka poleciła nam kupić owoce na drogę. Posłusznie wykonałyśmy polecenie. Chińska Córka wskazała nam kasę i kazała wykupić bilet. Kupiłyśmy. W tym czasie jeden Chińczyk oferował nam kupno kafelek i tapet bardzo dobrej jakości. Zachwalał towar w swoim języku, ale przemawiały do nas zdjęcia, które nam uparcie pokazywał.
Nadszedł czas pożegnania z naszą nową chińską rodziną. Wdzięczne za uratowanie nas chciałyśmy dać pieniądze Chińskiej Matce i Córce. Obserwując je przewidywałyśmy, że Te Osoby nie będą chciały za pomoc niegodziwej mamony. Nie miałyśmy nic czym mogłybyśmy się odwdzięczyć za okazanie nam chińskie serce, więc głupio wyskoczyłyśmy z tymi pieniędzmi. Oczywiście Chińska Matka i Córka ich nie przyjęły. Poprosiły tylko o modlitwę za nie. Przy czym poświęciły nam swój czas, uwagę, pojechały z nami na przystań, która w całe nie była im po drodze i zapłaciły za swoje bilety autobusowe. Chyba na całym świecie tak to jest z niezbyt zamożnymi osobami o dużych sercach.
Po pożegnaniu wsiadłyśmy na kolejną łódkę, która dotarliśmy na Putuoshan! A tam miła niespodzianka. W ogóle nie trzeba było wykłócać się z taksówkarzem, bo przy przystani czekał na nas busik jadący wprost do naszego hotelu. Jednego z czterech na tej wyspie.
Po tych przygodach oddałyśmy się relaksacji na malowniczej plaży przy dźwiękach głośnej chińskiej muzyki disco.
30.635945
122.042099